72.Namolne zjadacze swetrów, pokrętki i nonsens

„Lwica za wilkiem bieży, za kozą wilczyca.
Koza za wrzosem, a mnie do ciebie tęsknica,
Każdego swoja lubość, swoją żądza pędzi;
Każdego swój mol gryzie, swoja nędzą swędzi.”
Szymon Szymonowic (1558-1629)

Wiem z własnego,doświadczenia, że mól jest  namolnym niszczycielem moich swetrów, skarpetek i wszelkiego rodzaju odzieży, którą uzna za godny supermarket dla swojego  potomstwa. Te małe, ale wredne ciemki potrafią czyhać w odkurzaczach, dopóki nie pofruną do szafy aby zeżreć mój ulubiony pulower. W zjadaniu wełny, bawełny i garniturów specjalizuje się mól odzieżowy zwany także włosienniczkiem. Jest też mól kożusznik, który lubi futra, peruki i inne włochate dania. Gatunki śpiżarniane mają nieco inne nazwy, o których dowiedziałem się dopiero po wędrówce webowej. Mglik mączny lubi szafki kuchenne, gdzie chowam mąkę, bo to ulubiona potrawa jego dziatwy. Omacnica spichrzanka brzmi jak szlachcianka rodu ciem. Ta, oprócz mąki i kaszy atakuje cukier i otręby. Gdy zobaczę nagle fruwającego mola zabijam go szybkim klaśnięciem rąk, ale to wymaga trochę wprawy, bo one potrafią wymknąć się dość zwinnie.Naftalina zabija to paskudztwo, ale wtedy trzeba wietrzyć wszystko na balkonie. Ja chowam moje molowo jadalne ubrania  w dużych plastykowych workach, zamykanych na błyskawiczny zatrzask. To prawda, że każdy ma swojego mola, co go gnębi. ale jest  jeden gatunek, który jest nieszkodliwy: mól książkowy. Jeśli jednak coś mi zjada stare książki i stosy papierów, wówczas moje podejrzenie pada na pustosza kradnika -to taki chrząszczyk, żłobiący tunele w cennych księgach. Nie jestem pewien, czy bym zaliczył dziś siebie do moli książkowych, ale z pewnością byłem nim w młodych latach.  Angielski mól to moth, ale „mole” to albo kret albo szpieg. Takie mole niszczą grządki, ale do szafy, na szczęście, nie zaglądają.

* * *

Nie wiem, czy tylko ja, czy może każdy, kręci ręką, gdy ktoś spyta co to jest korba, zakrętka lub pokrętło z tulejką. Dla mnie jest dużo łatwiej pokazać gestami do czego służy ta „rączka do obracania” różnych urządzeń z gatunku maszynki do mielenia, wyżymaczki i tym podobnych wypędków z epoki przed-technologicznej. Szperając wczoraj w zaroślach mojego źródłosłowia natknąłem się na nieznane mi dotychczas pokrątki (w niektórych wersjach pokrętki) – słowo, którym w XV wieku nazywano nerki. Wokół tego słowa roją się podobne mu przekrętki, pokrętła i pokrętne manipulacje słowne, co  mogło być powodem  pożyczenia od Niemców nerek (Niere) lub cynaderek (Geschnader). Anglicy mają dość dziwaczne słowo „kidneys”, które jest rzekomo zlepkiem dawnych słów „macica”cwið i “jajo” ey- skojarzenia spowodowane chyba kształtem nerek. W potocznej żartobliwej angielszczyźnie „kidneys” to także „dzieci” (kids) – pojechałem na wakacje z moją „wife and kidneys”. Zdumiony cudzoziemiec myśłi, że Anglik bierze ze sobą zapasowe nerki, gdy wyjeżdża zagranicę.

* * *

Język nonsensu ma w sobie wielu zdrowego sensu dla każdego, kto dostrzega porażającą  absurdalność naszej tzw rzeczywistości. W świecie wirtualnym też prawie wszystko jest bezsensowne, tyle że trudne do określenia. Dla  Carrolla, Edwarda  Leara, Ogden Nasha, Leśmiana, Brzechwy, Joyce’a i wielu innych, język fejsbooków, blipów i blogów dziś objawiałby się  prawdopodobnie jako nonsens. Przypomniał mi się akurat ten klasyk pozornie bezsensownej poezji jaką był poemat Lewisa Carrolla „Jabberwocky” w jego książce o archetypie kobiecej wyobraźni jaką była Alicja „Po Drugiej Stronie Lustra”. Gdyby Carroll pisał dzisiaj, tytuł jego książki mógłby być „Alicja w Świecie Kwantów”, albo w jednym z  „równoległych światów”, które coraz silniej rysują się w naukowej świadomości. Moja predylekcja do deformacji słów i tworzenia nowosłowia płynie głównie z podświadomej świadomości, że języki to nieustający taniec cząsteczek, dźwięków i możliwości,  kryjący się pod grubą skorupą gramatyki, ortografii i innych reguł, które są konieczne, aby umożliwić nam rozmowy i zrozumienie znaczeń, wtłoczonych w słowa. W istocie rzeczy potok słów to tylko „dziaberliada, w której wszystko  ”brzdęśniało już; ślimonne prztowie,Wyrło i warło się w gulbieży;Zmimszałe ćwiły borogowie I rcie grdypały z mrzerzy„.
Felieton opublikowany w londyńskim Dzienniku Polskim,piątek 12 października 2012
©Stefan Grass 

Tagi: ,

Komentarze 2 to “72.Namolne zjadacze swetrów, pokrętki i nonsens”

  1. signe Says:

    mówiłam, że to molochy, te od swetrów:)
    a wiesz, że „Al;icja w Krainie Kwantów” istnieje? miałam to schomikowane, ale nie wiem, juz, czy mi się spodobało, tutaj jest http://www.wiw.pl/biblioteka/alicja_gilmore/01.asp
    bardzo miło, że przypomniałeś:)

  2. stefan Says:

    signe, ja cierpię na molofobię, ale teraz wiem dlaczego: Molochy, które wylatują z kredensów udają małe ciemki a są ogromne. Zdumiałaś mnie tym linkiem, bo myślałem, że to ja wymyśliłem ten tytuł! Bosze, dziś nie sposób być oryginalnym. Rospacz! Każde słowo trzeba sprawdzać na webie, ot co. 🙂

Dodaj komentarz